wtorek, 24 grudnia 2013

Dzień 6. - "Novi Sad i Belgrad"

Stacja pomimo feralnego otoczenia miała jednak wyrozumiałą ekipę oraz kącik internetowy, gdzie mogłem skorzystać z normalnego dostępu do sieci. Wtedy zobaczyłem, że para która prowadzi na fejsbuku fanpage zatytułowany "Hitch-hikers' Handbook" obecnie jest w Chorwacji, tylko, że zamiast zwiedzania Rieki czy Zagrzebia byli w Parku Narodowym Jezior Plitwickich. Dodatkowo gdy zobaczyłem zdjęcia powiedziałem sobie: NIE! Nie będzie tak, że nieświadomie omijam tak wspaniałe rzeczy i przez te parę godzin siedziałem i wyszukiwałem ciekawe miejsca do zobaczenia podczas mojej drogi, żeby już nic więcej istotnego nie ominąć. Dodatkowo próbowaliśmy się jakoś ze sobą spotkać, ale to ja to oni byliśmy zawsze dzień przed sobą i w końcu ani razu nam się nie udało.

niedziela, 22 grudnia 2013

Dzień 5. - "Serbia i rodzina lekkich obyczajów"

Z Zagrzebia do Belgradu prowadzi 400 km autostrada więc nie ma większego problemu, żeby się tam dostać. Uradowany, że dziadek zrobił mi naprawdę sporą przysługę, bo gdyby nie on to od autobusu jeszcze musiałbym iść parę kilometrów piechotą, postanowiłem od razu zagadywać do tirowców czy być może jadą w moim kierunku i wyszło, że ktoś może mi pomóc, ale oczywiście nie dzisiaj tylko jutro rano, no bo za godzinę wszyscy szli spać.

Zgodnie z obietnicą nazajutrz siedziałem w ciężarówce i jechaliśmy prosto do celu, którym była choćby granica. W drodze zastanawiałem się czy warto mi odbijać do Suboticy, ale w praniu wyszło, że w połowie drogi kierowca nie jechał już w moim kierunku więc musiałem zmienić auto i ostatecznie droga którą przekraczałem granicę była bardziej na północ. Należy dodać, że miesiąc wcześniej Chorwacja stała się członkiem UE więc i kontrole graniczne wzmożone, ale miałem szczęście, bo bardziej na auta które do Unii wjeżdżają niż te które ją opuszczają. W tym przypadku na pierwszej (Chorwackiej) granicy czekaliśmy może 10 minut, a pomimo przynależności do wspólnoty pewne nawyki straży granicznej te same wszędzie i od lat. Wsadzone w paszport 200 kun rozwiązało sprawę jakiejkolwiek kontroli i nawet gdyby w tym aucie była tona narkotyków nikt by się nie przyczepił - po przeliczeniu na nasze jest to około 110 złotych.

środa, 18 grudnia 2013

Dzień 4. - Północ Chorwacji

Gdy dojechałem do morza na obrzeżach miasta, przeszedłem obok jakiegoś baru, w którym spytałem się ludzi o to gdzie znajdę plażę żebym mógł rozłożyć tam namiot i spać. Dostałem wskazówki, szukam i nie mogę nic znaleźć. Wreszcie się zorientowałem o co chodzi i uwierzcie bądź nie, ale nie było żadnej plaży z piasku! Wszystkie składały się z kamieni... Dla części czytających nie jest to zapewne nic specjalnego, niestety jako że jedynym morzem nad jakim do tamtej pory głównie bywałem to Bałtyk, a tu oprócz brudnej i zimnej wody chociaż na plaży mamy piasek to w mojej głowie tak zostało. Zresztą podobnie też było w Hiszpanii czy Portugalii, gdzie kamienie pojawiają się jedynie w postaci skał dookoła niej.

Wreszcie gdy znalazłem kawałek suchej ziemi postanowiłem spróbować się tam rozbić. I gdy już rozłożyłem namiot to chwilę później postanowiłem go złożyć bo zza gór widać było błyski i co rusz dochodziły do mnie dźwięki burzy. Z początku myślałem, że to w oddali, raz słychać było ciszej, raz głośniej, później oszukiwałem siebie, że to przejdzie bokiem, a ostatecznie postanowiłem uciekać, w obawie przed nadchodzącym końcem świata, który rozpoczął się 30 minut później gdy już siedziałem w barze i bezpiecznie obserwowałem całe zjawisko.

niedziela, 15 grudnia 2013

Dzień 3. - "Słowenia"

W poprzednim poście doszedłem do tego, że rozkładam namiot, ale zapomniałem powiedzieć o jeszcze jednej, w mojej opinii ciekawej, rzeczy. Kierowca, który mnie zgarnął za Łodzią miał do pokonania około 1600 km. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że miał na to... mniej niż 18h (bo jakoś o 6 rano następnego dnia miał być rozładunek), a w przypadku gdyby nie zdążył miał stracić pracę co dla mnie wydawało się wręcz absurdalne. Co więcej, czy wyobrażacie sobie robić cokolwiek w swoim życiu przez 18h prawie bez przerwy na jedzenie czy toaletę? Mnie by to wykończyło i nie chodzi tutaj o monotonię, a brak snu, jednak kierowca znał sposób żeby to drugie zwalczyć, w dodatku przygotowując swój "wywar" powiedział mi, że to dla niego norma i zawsze tak jeździ...

Wywar to był energetyczny szot, od którego serce przyśpieszało chyba do nieskończoności. Pan wrzucił 5 tabletek energetycznych, po czym zalał jeszcze dosłownie kapką energetyka i dzięki temu stworzył napój o barwie brązowej i gdy tylko zanurzyłem w tym zęby poczułem dreszcze od kwasu zawartego w środku. Więc on to wypił, a wieczorem zaczął się spektakl. Koleś poczuł się jak na rodeo i przy prędkości 100 km lub nawet większej wjeżdżał w dziury krzycząc "iiiiihhhaaaaaaaa!", a ja tylko modliłem się, żeby nie urwało się koło bo tak bardzo nie chciałem umierać...
Zdjęcie z drogi, gdy byliśmy gdzieś na Słowacji albo Węgrzech. To na środku, to góra, a na niej zamek. Od kierowcy dowiedziałem się, że nigdy nie zdobyty, a zdjęcie zrobiłem dlatego, że wyglądał na "miejsce, które każdy chciałby zobaczyć, ale nikt nie wie że istnieje". Może gdyby nie 3Mpx aparat, to wyszło by lepiej...

niedziela, 8 grudnia 2013

Dzień 6. i 7. - Powrót do domu!

W związku z tym, że śpiwory były cały czas mokre po ulewie w Lagos jedyne co mogliśmy pożytecznego z nimi zrobić to położyć na namiot, żeby zmniejszyć wymianę ciepła z otoczeniem i liczyć, że nasz patent przyniesie jakiś rezultat, a temperatura na zewnątrz pozostanie przyjazna, żeby spać bez żadnego zakrycia. Jako, że nie spodziewaliśmy się tłumu turystów z rana, ani żadnych gości nocą postanowiliśmy zostawić niektóre rzeczy na zewnątrz, żeby mieć więcej miejsca w środku i móc się lepiej wyspać.

Jak wspomniałem w poprzednim poście ta cisza, spokój i brak ludzi wokół sprawiał, że miałem pewne obawy co do naszego bezpieczeństwa. I tak w nocy obudziłem się parę razy słysząc przejeżdżające obok nas samochody, czy trzaskające drzwi. Jednak najgorzej zrobiło się, gdy dochodziły do mnie dźwięki "ocierania" się czegoś o nasz namiot, które znikały i pojawiały się z powrotem. Jak to umysł człowieka potrafi przekształcić swoje myśli w horror, zacząłem odczuwać zagrożenie, które ostatecznie przyszło... o 9 rano w postaci właściciela baru.

Niefortunnie zostaliśmy zaskoczeni i po wyjściu z namiotu stał nade mną facet i krzyczy po portugalsku, po angielsku, a ja taki zaspany, nie za bardzo wiedziałem jak mu wytłumaczyć śmieci, otwarte butelki po alkoholu wypalone świeczki oraz czarną plamę na desce po spalonej farbie... jedyne co zrobiliśmy to szybko zabraliśmy nasze rzeczy uciekliśmy na plażę, pod klifami, tak daleko, żeby nas już nie widział. A żeby już więcej się nie narażać to użyliśmy alternatywnej drogi wyjścia i wspięliśmy się przez zapadnięty klif do góry i zniknęliśmy :).

Tym co ocierało się o namiot były szczury. I kto wie, może gdybyśmy zostawili jedzenie w środku, to zamiast jednej, mielibyśmy już 2 dziury :D?

środa, 20 listopada 2013

Dzień 5 cz. 4 - "Gra niewarta świeczki..."

Wreszcie gdy obeszliśmy nieco Sagres, schowaliśmy się przed deszczem, którego w końcu nie było, dobiegliśmy na piękny zachód słońca - zeszliśmy na plażę umiejscowioną pomiędzy innymi klifami, gdzie zdecydowaliśmy się spać w miejscu, które w poprzedniej części widzieliście. Gdy zeszliśmy na dół obadać całą sytuację, czy to na pewno jest zamknięte / opuszczone zobaczyliśmy dwójkę ludzi siedzących na tarasie i pijących piwo. Była to para z Anglii, która śmiało poinformowała nas, że jest już po za sezonem, a oni sami siedzą tutaj od prawie 2h (była jakoś 19:30 może) i nie widzieli kompletnie nikogo przez ten czas!

Zostawiliśmy przy nich nasze rzeczy i poszliśmy się przejść wzdłuż brzegu. Tu dopiero słychać było ten prawdziwy głos oceanu, który wydawał z siebie ryk co wraz z otaczającymi nas kilkudziesięciometrowymi klifami sprawiało, że oboje czuliśmy się malutcy, słabi, a potęga natury była nam tak bliska jak nigdy dotąd. Fale morskie, których grzbiety pokazywały się już parędziesiąt metrów od brzegu rozbijały się na skałach, czy wystających oddalonych od brzegu "kamieniach". Sagres to niesamowite miejsce!

wtorek, 12 listopada 2013

Dzień 5 cz. 3 - Koniec świata

Więc po godzinie 16 staliśmy z powrotem na drodze. Kolejny marny dystans do pokonania tym razem wynosił może z 35 km więc jedyną opcją jaka nam pozostawała to dojechać jeszcze na tyle wcześnie, żeby zwiedzić co nieco i znaleźć dobrą kryjówkę na sen na wypadek powtórnego scenariusza z "dzisiejszej" nocy.


Po około 30 minutach czekania powiedziałem do Moniki, że powinniśmy iść trochę dalej, i stanąć na samej wylotówce z miasta w kierunku Sagres co zwiększy nasze szanse na podwózkę. Jako, że mówiąc to nie miałem zbytnio chęci ponownie zakładać ciężkiego plecaka i znowu iść te kilkaset metrów to za jej prośbą zostaliśmy jeszcze 5 minut, później jeszcze ostatnie 3 samochody i trzeba przyznać, że koleżanka miała nosa bo ostatni z tych 3 zatrzymał się, a kierowcą była kobieta (chwilę wcześniej rozmawialiśmy, że następne auto musi być kierowane przez kobietę, bo jeszcze żadna sama się nie zatrzymała po nas więc któraś musi uratować damski honor).

poniedziałek, 11 listopada 2013

Dzień 5 cz. 2 - Po prostu Lagos!

Gdy minęła 12 przestało padać i postanowiliśmy opuścić kryjówkę zostawiając wcześniej nasze rzeczy jeszcze na parę godzin, żeby nie musieć ich targać ze sobą zwiedzając przecudne plaże w Lagos. Wszystko zajęło około 3-4 godzin i o to co zobaczyliśmy...

Początkowo mniej więcej na tej plaży mieliśmy spać ;)
Deszczowe Lagos i łącznie pokonane 550 km!
Część tego "kanionu" z pewnością została zrobiona przez "dzisiejszą" ulewę

czwartek, 7 listopada 2013

dzień 5. cz. 1 - Nie ma tego złego...

"Jak tak to ma dalej wyglądać to ja wracam do Covilhi dzisiaj" - czy jakoś tak, powiedziała Monika podczas 7 już godziny potwornej ulewy, jaka spotkała nas śpiących pod restauracją. Oboje wiedzieliśmy, że prognoza na dzisiaj jest nieciekawa, ale nikt się nie spodziewał, że od, może 4 nad ranem do 12 będzie padało jak z cebra... i jedynie musimy dziękować losowi, że zesłał na nas tego szczura i karaluchy, dzięki czemu nie spaliśmy na plaży tylko wyżej, bo około godziny 9 pracownik rozłożył dach nad "esplanadą" i przynajmniej nasz doszczętnie przemoczony namiot z kałużą wewnątrz oraz prawie wszystkie ciuchy plus śpiworamy przestały nasiąkać dalej wodą.
Kałuża w namiocie? - To nic dla "engineer team'u" ;)

wtorek, 5 listopada 2013

Dzień 4. cz. 2 - "Karaluchy, szczury i my"

Więc z zakupami, naładowanymi telefonami oraz uśmiechem na twarzy szliśmy w kierunku plaży, którą wypatrzyliśmy wcześniej na mapie miasta. Jako, że w Lagos są dwie plaże przedzielone kanałem, a żeby z jednej strony dostać się na drugą trzeba łącznie pokonać może z 3 km. W związku z tym, że nie byliśmy w 100% pewni, która z nich to "ta fajna, turystyczna z klifami" postanowiliśmy się dopytać przechodniów. I tak stały trzy starsze panie, których spytaliśmy się o wskazówki i pomimo tego, że mówiliśmy - "TA PLAŻA DLA TURYSTÓW, GDZIE SĄ KLIFY" oraz gestykulowaliśmy, to oprócz błędnych koordynat dowiedzieliśmy się, że na plaży nie można spać, a co więcej co noc sprawdza to policja.

Jeszcze trochę Lagos nocą.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Dzień 4. cz. 1 - "Od Albufeiry po Lagos"

No i po raz kolejny się udało! Szczęście? Na pewno! Ale też nieustępliwość oraz wielkie chęci pozwoliły nam dojechać do Algarve - południa Portugalii. Monice po raz kolejny podskoczyło pozytywne ciśnienie i podobnie jak w Lizbonie chodziła uradowana, może nie wiedząc, albo nie dowierzając w to co się dzieje od kilku dni. Jakie to wszystko przyjemne, łatwe, darmowe i ile dostarcza radości! Po niedługim spacerze po centrum doszliśmy na plażę, poszliśmy w to samo miejsce gdzie spałem na początku kwietnia wracając z objazdowej wycieczki po Hiszpanii, jednak zauważywszy na klifie jakieś czarne stworzenia może wielkością dorównujące mojemu małemu palcu postanowiliśmy znaleźć nowe i odsunąć się trochę od skał. Jakiejś długiej celebracji nie było, poszliśmy szybko spać i była to pierwsza noc, gdzie nie musieliśmy się martwić o "walkę" z oceanem, od karaluchów uciekliśmy więc nic tylko odpoczywać!

PORTUGALIA...

piątek, 1 listopada 2013

Dzień 3. cz. 2 - "Never give up engineer team!"

Pierwsze słowa padły z ust pracownika oczywiście po Portugalsku, my na to, że nie rozumiemy i wtedy pan wyrzucił ręce w powietrze w geście, który przynajmniej ja zrozumiałem jako "no pięknie, środek autostrady, obcokrajowcy i co teraz z nimi tu zrobić?". Wreszcie jednak podjęliśmy próbę komunikacji nie po angielsku i okazało się, że nie idzie wcale najgorzej, a w zasadzie zaczęło robić się nawet śmiesznie. Kierowca wytłumaczył nam, że nie możemy tu autostopować i też zapytał kto nas tutaj zostawił. Później stwierdził, że spróbuje nam pomóc i podwiezie kawałek, ale nie może zabrać dwóch osób bo ma jedno miejsce i w przypadku jakiegokolwiek wypadku będzie miał słono przekichane w związku z czym zadzwonił do swojego szefostwa, przedstawił zaistniałą sytuację i powiedział, że musimy czekać na drugi samochód/policję (nie pamiętam dokładnie na kogo). I tak czekamy, czekamy, zaczęliśmy go częstować ciastkami, rozmawiać, dowiedzieliśmy się, że niedawno jakaś para z Izraela też stopowała w niedozwolonym miejscu i musiał się nimi "zaopiekować". Wreszcie temat zszedł na języki i tłumaczyłem mu, że w Polskim nie ma różnicy w wymowie "h" i ch", jaki przykład podałem to możecie się domyślić, ale oczywiście zanim to krótkie słowo wypowiedział wyjaśniłem co ono oznacza (chodziło oczywiście o "hak", który napisany "chak" czyta się tak samo, kwestia gramatyki dlaczego tak a nie inaczej ;>).

środa, 30 października 2013

Dzień 3. cz. 1 - "Poznajemy Setubal"

Podczas nocnego przypływu woda faktycznie podeszła tak wysoko, że jej lustro było niewiele niżej niż nasz namiot, jednak całą noc przespaliśmy bez problemów, "susi i zdrowi". Odpoczywaliśmy tak długo, że na plaży po za rybakami zaczęli pojawiać się ludzie, chodź pogoda nie za bardzo zachęcała do kąpieli, a nas na dobre obudził deszcz i z przerażeniem spoglądaliśmy na nasz namiot i myślach mając jedno: "żeby tylko nie przeciekł". W końcu ulewa była krótka, jednak zdążyła zmoczyć nasz dom dość solidnie i czym prędzej przetransportowaliśmy się pod dach jakiegoś baru, który był jeszcze zamknięty w "oczekiwaniu" na więcej, które na szczęście się nie pojawiło.
Tak wyglądało niebo po pobudce
Przez parę kolejnych godzin suszyliśmy namiot, ciuchy, Monika nawet chciała wykąpać się w oceanie - jednak ostatecznie skończyło się na spacerze po plaży, podziwianiu krajobrazów (trzeba przyznać, że plaża na której spaliśmy otoczona górami i nisko zawieszonymi chmurami, które ciągle zwiastowały najgorsze, wyglądała bardzo ładnie). Zanim jednak ruszyliśmy w dal brzegiem morza, parę metrów od nas przechodziła jakaś para. Jedyne co z ich konwersacji usłyszałem to "fala com ele" co w sensownym tłumaczeniu będzie oznaczało "pogadaj z nim". W pierwszej chwili obawiałem się, że to właściciele łódki o którą opieraliśmy nasze ciuchy, jednak okazało się, że nie. Kobieta, która do nas podeszła była Polką i od 4 lat mieszka w Portugalii. Więc będąc szczerym... zaskoczyła nas bo rodaków to raczej się tam nie spodziewaliśmy (jest to dowód na to, że Polacy są wszędzie i zawsze trzeba uważać na to co się mówi, żeby czasem się nie przejechać na tym, że - "tutaj na pewno nikt nic nie rozumie").

niedziela, 27 października 2013

Dzień 2. cz. 2 - Przechytrzyć Setubal!

Para, która wzięła nas ze wspomnianej stacji benzynowej okazała się na tyle miła, że zdecydowali się przewieźć nas drogą krajową w górach z której, co prawda były bardzo ładne widoki, jednak było już po zmroku więc nie wiele mogliśmy zobaczyć. W drodze do miasta pokazali nam jeszcze plażę, na której powinniśmy spać, a ta znajdowała się jakieś 15 minut od centrum co można uznać za odległość +/- 1 km.

W końcu będąc w centrum zrobiliśmy upragnione zakupy, najedliśmy się prawie do syta i leniwym krokiem ruszyliśmy w kierunku wcześniej wspomnianego miejsca do spania, po drodze co rusz zatrzymując się, bo była dopiero ósma więc się nam przesadnie nie śpieszyło. Wreszcie po może godzinie dotarliśmy na plażę. Duża, piaszczysta, z oceanem, który wdzierał się do zatoki, z jednej strony i czymś w rodzaju małego klifu za plecami. Nie spacerując daleko postanowiliśmy, że położymy się przy nim lekko chowając, żeby na wszelki wypadek nie mieć do czynienia z policją, a w zasadzie bardziej niż z policją to z przymusową przeprowadzką w środku nocy...

sobota, 26 października 2013

Dzień 2. cz. 1 - "będziemy spać na plaży!"

Po pobudce następnego dnia, prysznicu, śniadaniu, ogarnięciu się oraz znalezieniu na mapie dobrego punktu do rozpoczęcia stopa przyszło nam opuścić mieszanie kolegi i udać się w kierunku wspomnianego. Postanowiliśmy, że skoro jesteśmy już w Lizbonie to nie będziemy udawać się do Peniche i Sintry, tylko prosto na południe. Szczęście chciało, że po drodze była prawie cała Lizbona, a przynajmniej jej najważniejsze i najbardziej charakterystyczne elementy i tak ponownie przeszliśmy przez centrum miasta, które oglądaliśmy dzień wcześniej nocą i później ruszyliśmy w kierunku mostu "25go kwietnia". Okazało się, że w mieście był jakiś strajk i od godziny 15 wokół długiej czerwonej konstrukcji latały helikoptery, a autobusy poruszały się w żółwim tempie. Mała rzecz, a dodaje uroku i cieszy - szczególnie Monikę, która pasjonuje się lotnictwem więc i helikoptery to jak najbardziej jej zainteresowania.

Praca do Comercio
Miliony zdjęć
Feel like in San Francisco! Most 25go kwietnia

piątek, 25 października 2013

Dzień 1. - dzieci szczęścia

Ach to uczucie, początek kolejnej podróży, znów na drodze, znów autostop, kolejne niewiadome - jaka będzie pogoda, w jakich miejscach będziemy spali, co się wydarzy, jakich ludzi spotkamy, co nas czeka w nieznanych nam jeszcze miejscach? Odpowiedzi na wszystkie pytania znaleźliśmy do wczoraj - więc teraz dla Was dawka emocji, które nas spotkały w trakcie. Wszystkie dobre i złe momenty i na koniec oczywiście film z tripa, więc do dzieła!

Obecny tydzień nazywa się "Recepcao ao Calorio" i jest to tydzień imprez, a co więcej wolnego od szkoły. W związku, że nie planowałem w tym roku, żadnych większych podróży ze względu na mój marny fundusz, byłem przekonany, że i w tym roku zostanę na "Latadę" - największe wydarzenie spośród wszystkich tego tygodnia. W mojej głowie tak bardzo zakorzeniła się myśl o nie wyjeżdżaniu, że nawet z Polski nie przywiozłem swojego namiotu. Dlaczego więc pojechałem, albo bardziej pojechaliśmy? Cóż, decyzja została podjęta w zasadzie błyskawicznie w pubie, kiedy poznawałem się z nowymi Erasmusami. Monika powiedziała, że chce spróbować autostopu więc jedziemy, szybko zaplanowaliśmy trasę i w zeszły piątek ruszyliśmy z Covilhi, żeby o tej godzinie (19:48) być już w Lizbonie, zaledwie po niecałych 4 godzinach od rozpoczęcia łapania stopa. I w zasadzie wyszło to szybciej niż autobus i 28 euro pozostało w naszych kieszeniach...
Kierowca wyszedł na chwilę do dentysty :D
Jeeedziemyyyyy!

wtorek, 22 października 2013

Uwiezieni w restauracji... /z trasy/

Obiecalem wan wpis z podrozy w weekend, ale "niefortunnie" do Lizbony dojechalismy jeszcze w piatek I nasz kolega Leo zaproponowal Nam nocleg w swoim domu, jednak bez swojej obecnosci I co za tym idzie bez komputera. Wprawdzie teraz tez urzadzenia nie ma, ale jest o wiele wiecej czasu.
Siedzimy w Lagos doslownie uwiezieni w restauracji, pod ktora spalismy dzisiejszej nocy, Bo pada nieziemsko, od dobrych 5h bez przerwy I mocno. Az chce sie powiedziec Lagos mocno, ale nikomu o takie mocno nie chodzilo...
Gdybysmy mieli moj namiot to pewnie Nic wielkiego by sie nie stalo, choc tak czy inaczej dobrze ze mamy jakikolwiek, bo przetrwalismy w nim pare godzin ulewy I jedyne co sie zmoczylo to spiwory. Tyle szczescia co my nie mial spiacy obok chlopak, ktory liczyl chyba na to ze nie bedzie padac, bo spal obok nas w samym spiworze i rano go juz nie bylo. Dlatego RAFAL I PEPE dzuekujemy!!!
Od okolo 8 30 zaczeli otwierac restauracje, pan rozwinal nam dach przez co przestalo na nas padac! Jednak jakos godzine pozniej wlasciciel kazal nam zwijac namiot "bo tu maja byc stoly rozlozone" , jednak po tym jak spodziewalismy sie ze nas wygoni na deszcz zaproponowal ze mozemy poczekac az przestanie padac, poczestowal nas kawa (galao - portugalska "duza" kawa z mlekiem, a w zasadzie mleko z kawa) oraz grzankami, przez co od razu zmienily sie nasze nastroje. I tak siedzimy w restauracji z widokiem na rozposcierajacy sie ocean doslownie u naszych stop, a tu leje I konca raczej nie widac... Tak przynajmniej mowi google, ktore dopiero jutro zapowiada pojawienie sie slonca z przelotnymi opadami.
Wiec nie pozostaje nam nic innego jak tylko dalej sie nieziemsko bawic!

tonykososki

piątek, 18 października 2013

Amsterdam cz. 4

I wreszcie pomimo braku tego czasu udalo mi sie zmontowac caly filmik. Na pewno arcydzielem on nie jest, ale dopiero sie ucze. Mam nadzieje, ze sie spodoba, wiec zapraszam do ogladania!
    



tonykososki.

Peniche, Sintra i poludnie!

Czesc!

Znowu dlugo nic nie pisalem, ale to za sprawa, ze ciagle mam duzo do roboty. Niestety zaczela sie szkola wiec czas umyka prawie tak samo szybko jak pieniadze z portfela... Na szczescie przyszly tydzien mamy wolny wiec postanowilem wybrac sie na kolejna wycieczke majaca na celu dokonczenie zwiedzania Portugalii. Tym razem bede mail towarzysza, a w zasadzie towarzyszke, ktora jesli tylko bedzie chciala i miala czas osobiscie opisze dla was swoje wrazenia!  Do pokonania nieco ponad 1400 km i w ten niecaly tydzien planujemy zobaczyc Peniche - najbardziej wysuniety punkt Europy na zachod (nie liczac Azorow) - dalej Sintre oraz cale poludnie od Faro po Sagres. Oczywiscie kontynuujac Art of Travelling wszystko autostopem oraz noclegi w namiocie!

W weekend powinnismy miec nocleg w Lizbonie, takze odwiedzajcie, bo wkrotce powinny pojawic sie wpisy ´live´ oraz zdjecia!

*Dostep do tego posta mozecie uzyskac takze przez nowe menu, PORTUGALIA - POLUDNIE

Plan it - To it!












niedziela, 13 października 2013

Holandia

Nie samym Amsterdamem żyje turysta, czy Holender choć jak wiadomo jest to największe i wydaje się być najładniejszym miastem w tym malutkim kraju, bo oferuje niemal wszystko od wspomnianej wcześniej pięknej zabudowy z niekończącymi się kanałami po prostytutki i legalne narkotyki włącznie.

Ostatniego dnia pobytu moich znajomych na "plenerze artystycznym" musiałem wraz z nimi z rana opuścić domek najlepiej tak żeby nauczyciele mnie nie zauważyli oraz właściciel, który dzień czy dwa wcześniej kłócił się ze mną najpierw o to, że nie da mi worków na śmieci bo "my" w nie pakujemy obrazy (w Holandii worki na śmieci robią z domieszką złota, i to dlatego taka reakcja na moją drugą prośbę), a sekundę później spytał z jakiego domku jestem i usłyszawszy "Floryda 52" nakrzyczał na mnie i powiedział, że on musi z nami porozmawiać bo robimy hałas, już miałem mu odpowiedzieć, że "od zmierzchu do świtu robimy dym, demonologia..." ale kazał mi się czym prędzej wynosić bo już "nie chce mnie więcej widzieć".

Oczywiście moja ewakuacja poszła bez problemu, nikt nie kazał mi płacić za ponad tygodniowy pobyt przez co wydałem w tydzień może 10-20 euro. W końcu po opuszczeniu campingu musiałem dojechać do Maastricht, skąd miałem dnia kolejnego o 22 wylot do Portugalii, ponieważ tutaj studiuję, a nocleg załatwiłem sobie na Couchsurfing'u u jednego Polaka, który akurat na południu Holandii mieszkał.

czwartek, 10 października 2013

Amsterdam cz. 3

Co Ci się najbardziej kojarzy z Amsterdamem?

Amsterdam, który dla większości ludzi kojarzy się tylko z legalizacją "zielska" posiada jeszcze wiele innych zalet, dzięki którym w mojej klasyfikacji plasuje się w czołówce miast, w których miałem przyjemność gościć do tej pory.

Jadąc do Holandii pierwszy raz w życiu po za tym jedynym aspektem sam nie wiedziałem czego mogę się po stolicy kraju wiatraków i tulipanów spodziewać. Jakoś na drugi dzień po moim przyjeździe zdecydowałem się pokonać 10 km, żeby zobaczyć co i jak i szczerze miasto to zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Zazwyczaj preferuję te nie większe niż mój Gdańsk i zawsze jak tylko wjadę gdziekolwiek czuję czy dane miejsce lubię czy nie - tak było w przypadku Londynu, który jakoś nie przypadł mi do gustu ze względu na rozmiar, Madrytu, którego nienawidzę i Amsterdamu, gdzie pomimo zmęczenia podróżą i konieczności wydania 2,8 euro na najtańszy bilet metra, czułem się bardzo dobrze.

sobota, 5 października 2013

Amsterdam? Wiadomo, wiadomo! cz. 2

Gdy Kuba już zasnął, trzeźwa Teresa postanowiła, że powinna go obudzić, bo jeszcze chłopak się przekręci spadnie i coś sobie zrobi. Jak zobaczycie poniżej suszarka nie przyniosła skutku więc trzeba było użyć bardziej niekonwencjonalnych metod jak zwykłe szturchanie i na szczęście się udało, a po przebudzeniu jedyne słowa jakie usłyszeliśmy, a których niestety na filmie nie ująłem to "easy, easy ja ogarniam" - czy coś na ich kształt.


             


piątek, 4 października 2013

Amsterdam? Wiadomo, wiadomo! cz. 1

Powodem mojego wyjazdu do Amsterdamu była Portugalia, a raczej powrót do niej. W tym roku podobnie będę tutaj studiował, choć nie jest to jeszcze pewne pomimo tego, że już jestem w Covilhi. Tanimi liniami nie da się dolecieć bezpośrednio tak daleko z naszego miodem i mlekiem płynącego kraju i tu pojawiła się opcja wylotu z Holandii, która jeszcze okazała się najtańsza spośród wszystkich. Zaproszony przez znajomych, którzy ostatnie 2 tygodnie wakacji spędzali na plenerze artystycznym sponsorowanym przez Unię, nie robiąc absolutnie nic po za imprezowaniem i paleniem dżojów długo się nie zastanawiałem, kupiłem najtańszy bilet na autobus z Gdańska i po 21 godzinach jazdy moi ulubieńcy czekali na mnie na przystanku metra! Zobaczcie zresztą sami, jak bardzo czekali!

            
Tak się stęsknili moi ukochani Kasia i Kuba!

wtorek, 17 września 2013

Taki trip, że aż się w Google nie mieści!

PLAN:

CEL: Zwiedzić Bałkany i Turcję
FINANSE: Teoretycznie nieograniczone, ale jak najtaniej (jestem studentem!)
TRANSPORT: Autostop
NOCLEG: Znajomi, namiot
DYSTANS: 8 500 km
CZAS: 27 lipiec - 23 sierpień

Więc jak już wiedzie z działu "o mnie" mam 21 lat, jestem studentem, w zeszłym roku wyjechałem na Erasmusa, gdzie zacząłem zwiedzać, z czasem poznałem smak autostopu i powoli zacząłem dochodzić do wniosku, że tym sposobem, można zwiedzać, nie będąc bogatym! Oczywistym jest to, że nie po pierwszym razie zdecydowałem się na taką wyprawę w rejon Europy, który do tamtej pory uważałem za niebezpieczny, położony na "końcu świata", ale dodać muszę, że planowanie całego tripa zajęło mi parę dni. W zasadzie była to trochę spontaniczna decyzja spowodowana nabraniem wiary we własne umiejętności. Najpierw w okolicy marca/kwietnia przejechałem trasę około 3000km po Hiszpanii (ze względu na ograniczenia czasowe i brak dużego doświadczenia pomagałem sobie autobusami jak już na prawdę nie szło. To będzie też opisane, ale trochę później). Wreszcie gdy zbliżył się koniec semestru, kończył się Erasmus, pryskały czary i ja nie wiedziałem co ze sobą dalej robić. Jedną z opcji była praca w Portugalii na południu, żeby zarobić trochę pieniędzy na wyjazd na Mistrzostwa Świata do Brazylii. Wreszcie dowiedziałem się, że koleżanki (Brazylijki), mają w planach zwiedzać Europę i 8 lipca będą w Budapeszcie po czym dalej jadą do Wiednia, Pragi, Berlina i Amsterdamu. No to pomyślałem, że mam 100 euro więc starczy, zaplanowałem trasę pół wakacji pozwiedzam, pół popracuję. W końcu Amsterdam to też fajna opcja!

Tak miała wyglądać trasa w Hiszpanii, ostatecznie trochę się zmieniła, ale i tak było warto!
A tak ta na koniec Erasmusa, początkowo do Pragi, ostatecznie wyrobiłem się i dojechałem do Budapesztu!

wtorek, 10 września 2013

Pamukkale - "księżyc" / Pamukkale - "moon", for my friend Kuba Szepietowski

Pamiętam ten dzień kiedy mój kolega /Kuba Szepietowski/ wrócił z Madeiry i powiedział, że ta wyspa jest tak cudowna, że do pełni szczęścia brakuje jej tylko dinozaurów, a jedyne co może go jeszcze zadziwić i bardziej podekscytować to tylko lot na księżyc. Cóż. W tej pisance zaprezentuje wam, że żeby być na księżycu wcale z Polski daleko jechać nie trzeba, a już na pewno nie wzbijać się setki tysięcy kilometrów w górę ku widocznemu na nocnym niebie białemu punktowi, gdzie prawdopodobnie dotarli tylko Amerykanie, którzy także prawdopodobnie znaleźli wiatr w kosmosie co daje, że to prawdopodobieństwo staje się wątpliwe jak atak terrorystów na Światowe Centrum Handlu w 2 roku nowego stulecia. Bądź co bądź ja na swoim księżycu po za wiatrem odnalazłem nawet wodę i setki ludzi kąpiących się w niej - także może podczas Zimnej Wojny Amerykanie wylądowali przypadkiem właśnie tam? O tym się pewnie dowiemy za jakieś 100 lat, czyli nie dowiemy się wcale bo już będziemy martwi!

Odbiegając od tematu polityki, idziemy dalej, choć żeby dostać się do miejsca, o którym dziś mowa trzeba pokonać z mojego Gdańska ponad 3000 km więc lepiej samochodem, bądź samolotem (choć tutaj będzie zbyt szybko i nie starczy mi czasu na wyczerpanie tematu).

czwartek, 22 sierpnia 2013

Krotkıe powıtanıe / Who am I?

[PL]

Czesc,

Jestem Tony mam 21 lat, pochodze z Gdanska. Po kılku podrozach oraz namowıe znajomych postanowılem rozpoczac pısanıe bloga. Moze wszystko zaczne od tego, ze moje prawdzıwe ımıe to Przemek, ale ok 80 procent moıch kolegow ı kolezanek nazywa mnıe Tony stad wzıal sıe caly pseudonım Tony Kososkı. W zwıazku z tym, ze ı teraz jestem "w trasıe" to nıe mam zbyt wıele czasu, zeby wymyslac dlugıe przemowy dlatego tez powıem krotko: na tej stronıe chce dzıelıc sıe z Wamı tym co dzıeje sıe ı dzıalo w moım zycıu od roku wstecz kıedy wyjechalem na Erasmusa, ktory zmıenıl mnıe, moj sposob myslenıa ı dzıekı czemu czuje ze zaczalem zyc. Bede staral sıe publıkowac ınformacje z moıch podrozy ı oczywıscıe dodawac zdjecıa.