środa, 20 listopada 2013

Dzień 5 cz. 4 - "Gra niewarta świeczki..."

Wreszcie gdy obeszliśmy nieco Sagres, schowaliśmy się przed deszczem, którego w końcu nie było, dobiegliśmy na piękny zachód słońca - zeszliśmy na plażę umiejscowioną pomiędzy innymi klifami, gdzie zdecydowaliśmy się spać w miejscu, które w poprzedniej części widzieliście. Gdy zeszliśmy na dół obadać całą sytuację, czy to na pewno jest zamknięte / opuszczone zobaczyliśmy dwójkę ludzi siedzących na tarasie i pijących piwo. Była to para z Anglii, która śmiało poinformowała nas, że jest już po za sezonem, a oni sami siedzą tutaj od prawie 2h (była jakoś 19:30 może) i nie widzieli kompletnie nikogo przez ten czas!

Zostawiliśmy przy nich nasze rzeczy i poszliśmy się przejść wzdłuż brzegu. Tu dopiero słychać było ten prawdziwy głos oceanu, który wydawał z siebie ryk co wraz z otaczającymi nas kilkudziesięciometrowymi klifami sprawiało, że oboje czuliśmy się malutcy, słabi, a potęga natury była nam tak bliska jak nigdy dotąd. Fale morskie, których grzbiety pokazywały się już parędziesiąt metrów od brzegu rozbijały się na skałach, czy wystających oddalonych od brzegu "kamieniach". Sagres to niesamowite miejsce!



Wreszcie, zaobserwowaliśmy, że tamci ludzie sobie poszli, więc cała plaża nasza! Czy możecie sobie wyobrazić coś piękniejszego niż to? Za cenę mniejszą niż 20e z noclegiem i dojazdem jesteśmy na samym końcu Europy, sami ze sobą, własnymi myślami, możemy odpocząć od ludzi i od wszystkiego. Tak jakby trochę zatrzymać czas!

Nasz "domek" - bo wyglądało to ewidentnie na bar z tarasem, stał na plaży, ale jego "podłoga" nie stykała się bezpośrednio z piaskiem lecz była może nawet z pół metra w powietrzu przez co zniknęły nasze obawy, że zaleje nas przypływ, czy nie wiadomo co - teraz po wydarzeniach z Setubal do końca życia nasza psychika się nie wyleczy :p. Co więcej mieliśmy także jakiś dach nad głową w razie niespodziewanej ulewy w nocy, chociaż o dziwo gdy zaszło słońce z minuty na minutę chmury odpuszczały odsłaniając tysiące gwiazd na niebie oraz zauważalną drogę mleczną. Takie niebo widziane, któryś już raz nie robi aż takiego wrażenia jak za pierwszym, ale wciąż jest niesamowite - szczególnie gdy ogląda się je "na końcu świata" ;).

Gdy rozkładaliśmy namiot okazało się, że na tarasie zamocowana jest lampka, dzięki czemu nie mieliśmy z tym większych problemów, co więcej na stoliku obok mogliśmy spokojnie zrobić sobie jedzenie bez zbędnego machania telefonami, żeby zobaczyć cokolwiek. Wreszcie otworzyliśmy wino, wpadliśmy na genialny pomysł wysuszenia namiotu od wewnątrz świeczkami i tak siedzieliśmy ciesząc się z każdą sekundą magią Sagres!

Wreszcie gdy świeczki się wypaliły, a nasz namiot przestał się świecić jak wielki znicz, w środku pozostał tylko brzydki zapach oraz prostokątna dziura o wymiarze 4x2 średnicy świeczki. Cóż... jako, że namiot nawet się nie wysuszył to pozostaje mi tylko powiedzieć, że gra nie była warta świeczki...

Nie mogąc zrobić nic, przebraliśmy się w ciepłe ciuchy, przestawiliśmy nasze schronienie o pół metra w bok, żeby nie śmierdziało nam spaloną farbą z desek (tak ten taras też ucierpiał) i poszliśmy spać. Jednak ja wciąż miałem obawy, że w tym miejscu w nocy może przydarzyć się nam coś złego... ale o tym dnia 6.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz