piątek, 1 listopada 2013

Dzień 3. cz. 2 - "Never give up engineer team!"

Pierwsze słowa padły z ust pracownika oczywiście po Portugalsku, my na to, że nie rozumiemy i wtedy pan wyrzucił ręce w powietrze w geście, który przynajmniej ja zrozumiałem jako "no pięknie, środek autostrady, obcokrajowcy i co teraz z nimi tu zrobić?". Wreszcie jednak podjęliśmy próbę komunikacji nie po angielsku i okazało się, że nie idzie wcale najgorzej, a w zasadzie zaczęło robić się nawet śmiesznie. Kierowca wytłumaczył nam, że nie możemy tu autostopować i też zapytał kto nas tutaj zostawił. Później stwierdził, że spróbuje nam pomóc i podwiezie kawałek, ale nie może zabrać dwóch osób bo ma jedno miejsce i w przypadku jakiegokolwiek wypadku będzie miał słono przekichane w związku z czym zadzwonił do swojego szefostwa, przedstawił zaistniałą sytuację i powiedział, że musimy czekać na drugi samochód/policję (nie pamiętam dokładnie na kogo). I tak czekamy, czekamy, zaczęliśmy go częstować ciastkami, rozmawiać, dowiedzieliśmy się, że niedawno jakaś para z Izraela też stopowała w niedozwolonym miejscu i musiał się nimi "zaopiekować". Wreszcie temat zszedł na języki i tłumaczyłem mu, że w Polskim nie ma różnicy w wymowie "h" i ch", jaki przykład podałem to możecie się domyślić, ale oczywiście zanim to krótkie słowo wypowiedział wyjaśniłem co ono oznacza (chodziło oczywiście o "hak", który napisany "chak" czyta się tak samo, kwestia gramatyki dlaczego tak a nie inaczej ;>).



Czas dalej płynął, a śladu po naszej eskorcie na nieszczęście jak nie było tak nie ma. Piszę na nieszczęście, bo w międzyczasie dowiedzieliśmy się, że oni mają nas przewieźć jakieś 70 km w kierunku Algarve... a usłyszawszy to wywaliłem oczy, bo większość takich pracowników to by kazało przeskoczyć przez płot i dalej "róbta co chceta". Gdy czas czekania zbliżał się do około godziny "szef" kazał nam pakować się do auta i tak pierwszy raz po ponad 20 000 km zabrałem się, bądź co bądź, ze służbami (Monika to dopiero jest dziecko szczęścia!). Niestety, może 5 minut dalej na autostradzie ktoś miał problem i na kolejne 30 musieliśmy się zatrzymać i ostatecznie wysiedliśmy na pierwszej stacji benzynowej, która oddalona była od nas o około 10-15km. Było ciemno i po raz kolejny nikłe szanse na złapanie czegokolwiek. Tak czy inaczej wygraliśmy, bo przejść tyle byłoby ciężko.

Kolacja
Już pogodzeni z losem, że dzisiaj tutaj śpimy zaczęliśmy jeść kolację, wstawiać zdjęcia na fejsa chwaląc się jak to dobrze dzisiaj nam poszło, a żeby zrobić nastrój odpaliliśmy nawet świeczkę! Najedzeni posiedzieliśmy trochę na dworzu, zrobiło się chłodniej i Monika zapragnęła wejść do środka i napić się czegoś gorącego. Gdy spytaliśmy się ile kosztuje herbata, zamiast ceny panie powiedziały, że nie warto jej kupować bo to sama woda jest i zobaczywszy nas z bagażami zaproponowały, że poczęstują i tak oprócz tej dostaliśmy jeszcze ciastka do na teraz i na później, a pracownice nawet pomagały nam złapać kogoś, pytając to policji to innych, którzy przychodzili płacić.

Właściciele auta promowali nowy napój energetyczny i wjeżdżali na każdą stację, żeby sprawdzić czy wszystko jest jak należy. Tu mamy chwilowy postój na jednej z nich.
Wreszcie pojawiła się perełka, biały busik. Od razu oboje pomyśleliśmy, że ten chyba nas weźmie i czym prędzej poszliśmy się pytać dokąd jedzie. Okazało się, że właśnie do Albufeiry, czyli "na maxa" w naszym kierunku. Kierowca powiedział, że musi jeszcze przedyskutować to z kolegą i ostatecznie odpowiedź była twierdząca. Około 24 wylądowaliśmy na samiutkim południu, na plaży z otwartym oceanem, przez co brzmiał o wiele głośniej i groźniej! Rozłożyliśmy namiot, posiedzieliśmy chwilę, dodaliśmy kolejne zdjęcie na fejsa z dzisiaj zatytułowane "never give up engineer team". Jedyne 3h później i 140 km dalej, magia autostopu i walki do końca!

Never give up engineer team dojechał do Albufeiry! W tle miasto i plaża.


tonykososki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz