wtorek, 24 grudnia 2013

Dzień 6. - "Novi Sad i Belgrad"

Stacja pomimo feralnego otoczenia miała jednak wyrozumiałą ekipę oraz kącik internetowy, gdzie mogłem skorzystać z normalnego dostępu do sieci. Wtedy zobaczyłem, że para która prowadzi na fejsbuku fanpage zatytułowany "Hitch-hikers' Handbook" obecnie jest w Chorwacji, tylko, że zamiast zwiedzania Rieki czy Zagrzebia byli w Parku Narodowym Jezior Plitwickich. Dodatkowo gdy zobaczyłem zdjęcia powiedziałem sobie: NIE! Nie będzie tak, że nieświadomie omijam tak wspaniałe rzeczy i przez te parę godzin siedziałem i wyszukiwałem ciekawe miejsca do zobaczenia podczas mojej drogi, żeby już nic więcej istotnego nie ominąć. Dodatkowo próbowaliśmy się jakoś ze sobą spotkać, ale to ja to oni byliśmy zawsze dzień przed sobą i w końcu ani razu nam się nie udało.

niedziela, 22 grudnia 2013

Dzień 5. - "Serbia i rodzina lekkich obyczajów"

Z Zagrzebia do Belgradu prowadzi 400 km autostrada więc nie ma większego problemu, żeby się tam dostać. Uradowany, że dziadek zrobił mi naprawdę sporą przysługę, bo gdyby nie on to od autobusu jeszcze musiałbym iść parę kilometrów piechotą, postanowiłem od razu zagadywać do tirowców czy być może jadą w moim kierunku i wyszło, że ktoś może mi pomóc, ale oczywiście nie dzisiaj tylko jutro rano, no bo za godzinę wszyscy szli spać.

Zgodnie z obietnicą nazajutrz siedziałem w ciężarówce i jechaliśmy prosto do celu, którym była choćby granica. W drodze zastanawiałem się czy warto mi odbijać do Suboticy, ale w praniu wyszło, że w połowie drogi kierowca nie jechał już w moim kierunku więc musiałem zmienić auto i ostatecznie droga którą przekraczałem granicę była bardziej na północ. Należy dodać, że miesiąc wcześniej Chorwacja stała się członkiem UE więc i kontrole graniczne wzmożone, ale miałem szczęście, bo bardziej na auta które do Unii wjeżdżają niż te które ją opuszczają. W tym przypadku na pierwszej (Chorwackiej) granicy czekaliśmy może 10 minut, a pomimo przynależności do wspólnoty pewne nawyki straży granicznej te same wszędzie i od lat. Wsadzone w paszport 200 kun rozwiązało sprawę jakiejkolwiek kontroli i nawet gdyby w tym aucie była tona narkotyków nikt by się nie przyczepił - po przeliczeniu na nasze jest to około 110 złotych.

środa, 18 grudnia 2013

Dzień 4. - Północ Chorwacji

Gdy dojechałem do morza na obrzeżach miasta, przeszedłem obok jakiegoś baru, w którym spytałem się ludzi o to gdzie znajdę plażę żebym mógł rozłożyć tam namiot i spać. Dostałem wskazówki, szukam i nie mogę nic znaleźć. Wreszcie się zorientowałem o co chodzi i uwierzcie bądź nie, ale nie było żadnej plaży z piasku! Wszystkie składały się z kamieni... Dla części czytających nie jest to zapewne nic specjalnego, niestety jako że jedynym morzem nad jakim do tamtej pory głównie bywałem to Bałtyk, a tu oprócz brudnej i zimnej wody chociaż na plaży mamy piasek to w mojej głowie tak zostało. Zresztą podobnie też było w Hiszpanii czy Portugalii, gdzie kamienie pojawiają się jedynie w postaci skał dookoła niej.

Wreszcie gdy znalazłem kawałek suchej ziemi postanowiłem spróbować się tam rozbić. I gdy już rozłożyłem namiot to chwilę później postanowiłem go złożyć bo zza gór widać było błyski i co rusz dochodziły do mnie dźwięki burzy. Z początku myślałem, że to w oddali, raz słychać było ciszej, raz głośniej, później oszukiwałem siebie, że to przejdzie bokiem, a ostatecznie postanowiłem uciekać, w obawie przed nadchodzącym końcem świata, który rozpoczął się 30 minut później gdy już siedziałem w barze i bezpiecznie obserwowałem całe zjawisko.

niedziela, 15 grudnia 2013

Dzień 3. - "Słowenia"

W poprzednim poście doszedłem do tego, że rozkładam namiot, ale zapomniałem powiedzieć o jeszcze jednej, w mojej opinii ciekawej, rzeczy. Kierowca, który mnie zgarnął za Łodzią miał do pokonania około 1600 km. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że miał na to... mniej niż 18h (bo jakoś o 6 rano następnego dnia miał być rozładunek), a w przypadku gdyby nie zdążył miał stracić pracę co dla mnie wydawało się wręcz absurdalne. Co więcej, czy wyobrażacie sobie robić cokolwiek w swoim życiu przez 18h prawie bez przerwy na jedzenie czy toaletę? Mnie by to wykończyło i nie chodzi tutaj o monotonię, a brak snu, jednak kierowca znał sposób żeby to drugie zwalczyć, w dodatku przygotowując swój "wywar" powiedział mi, że to dla niego norma i zawsze tak jeździ...

Wywar to był energetyczny szot, od którego serce przyśpieszało chyba do nieskończoności. Pan wrzucił 5 tabletek energetycznych, po czym zalał jeszcze dosłownie kapką energetyka i dzięki temu stworzył napój o barwie brązowej i gdy tylko zanurzyłem w tym zęby poczułem dreszcze od kwasu zawartego w środku. Więc on to wypił, a wieczorem zaczął się spektakl. Koleś poczuł się jak na rodeo i przy prędkości 100 km lub nawet większej wjeżdżał w dziury krzycząc "iiiiihhhaaaaaaaa!", a ja tylko modliłem się, żeby nie urwało się koło bo tak bardzo nie chciałem umierać...
Zdjęcie z drogi, gdy byliśmy gdzieś na Słowacji albo Węgrzech. To na środku, to góra, a na niej zamek. Od kierowcy dowiedziałem się, że nigdy nie zdobyty, a zdjęcie zrobiłem dlatego, że wyglądał na "miejsce, które każdy chciałby zobaczyć, ale nikt nie wie że istnieje". Może gdyby nie 3Mpx aparat, to wyszło by lepiej...

niedziela, 8 grudnia 2013

Dzień 6. i 7. - Powrót do domu!

W związku z tym, że śpiwory były cały czas mokre po ulewie w Lagos jedyne co mogliśmy pożytecznego z nimi zrobić to położyć na namiot, żeby zmniejszyć wymianę ciepła z otoczeniem i liczyć, że nasz patent przyniesie jakiś rezultat, a temperatura na zewnątrz pozostanie przyjazna, żeby spać bez żadnego zakrycia. Jako, że nie spodziewaliśmy się tłumu turystów z rana, ani żadnych gości nocą postanowiliśmy zostawić niektóre rzeczy na zewnątrz, żeby mieć więcej miejsca w środku i móc się lepiej wyspać.

Jak wspomniałem w poprzednim poście ta cisza, spokój i brak ludzi wokół sprawiał, że miałem pewne obawy co do naszego bezpieczeństwa. I tak w nocy obudziłem się parę razy słysząc przejeżdżające obok nas samochody, czy trzaskające drzwi. Jednak najgorzej zrobiło się, gdy dochodziły do mnie dźwięki "ocierania" się czegoś o nasz namiot, które znikały i pojawiały się z powrotem. Jak to umysł człowieka potrafi przekształcić swoje myśli w horror, zacząłem odczuwać zagrożenie, które ostatecznie przyszło... o 9 rano w postaci właściciela baru.

Niefortunnie zostaliśmy zaskoczeni i po wyjściu z namiotu stał nade mną facet i krzyczy po portugalsku, po angielsku, a ja taki zaspany, nie za bardzo wiedziałem jak mu wytłumaczyć śmieci, otwarte butelki po alkoholu wypalone świeczki oraz czarną plamę na desce po spalonej farbie... jedyne co zrobiliśmy to szybko zabraliśmy nasze rzeczy uciekliśmy na plażę, pod klifami, tak daleko, żeby nas już nie widział. A żeby już więcej się nie narażać to użyliśmy alternatywnej drogi wyjścia i wspięliśmy się przez zapadnięty klif do góry i zniknęliśmy :).

Tym co ocierało się o namiot były szczury. I kto wie, może gdybyśmy zostawili jedzenie w środku, to zamiast jednej, mielibyśmy już 2 dziury :D?