sobota, 5 kwietnia 2014

Dzień 10. - "Bośnia taka nieprzyjazna"

W nocy ciągle szczekały jakieś psy, gdzieś tam z boku przechodzili ludzie, jakoś jednak bez problemów się obudziłem, na szczęście było jeszcze wcześnie i słońce nie grzało tak mocno co dawało nadzieję, że uda mi się złapać coś z "piekła" dopóki nie spalę się żywcem!

Jakąś godzinę później dotarłem do głównej drogi, gdzie do granicy z Chorwacją zostało z 40 kilometrów w linii prostej więc oczywistym celem na dzisiaj był Dubrownik. Pełen wiary, że się uda znalazłem miejsce gdzie chociaż połowicznie stałem w cieniu i czekałem... czekałem... a ten robił się coraz mniejszy, bo słońce szybowało z minuty na minutę coraz wyżej. Około 11 znalazłem drzewo, które idealnie mnie zakrywało i po raz kolejny odzyskawszy wiarę stałem wyprostowany, z kartką, kciukiem i uśmiechem na twarzy licząc na to, że coś mnie złapie... I jedyne co mnie złapało to wysoka temperatura - 44 stopnie w cieniu wystarczały, żeby sobie ugotować jajka i sprawiały, że czułem się jak dosłownie jak na pustyni, a mój organizm zaczął wysiadać. Począwszy od utraty sił, przez dekoncentrację do senności po kolejnej godzinie siedziałem pod drzewem już tylko udając, że coś łapię.

poniedziałek, 24 marca 2014

Dzień 9. - Mostar i Medjugorje.

Ponieważ była duża przerwa od ostatniego postu z tej wycieczki to pokrótce chciałem powiedzieć, że "w ostatnim odcinku" byłem w Sarajewie, a w zasadzie spałem w parku, obudziłem się rano i ze 125 km przejechałem może 10 z czego ponad połowę tramwajem na wylotówkę. Żeby było jeszcze dramatyczniej dodam, że przez parę dobrych godzin stałem w słońcu w temperaturze może i powyżej 40 stopni, przeżyłem "zawał serca", gdy wydawało mi się, że ktoś próbuje zabrać moje rzeczy leżące w rowie przy drodze, podczas gdy ja szukałem cienia, no i ostatecznie chyba nie udało mi się przez 10 godzin stania na ulicy opuścić nawet granic stolicy Bośni...

poniedziałek, 10 marca 2014

Belgia!

Wybierając się w poprzednim miesiącu do Kuby w planie miałem Paryż, Amsterdam i Londyn, w dowolnej kolejności i oczywiście, jeżeli dopisze pogoda. Po Holandii stwierdziłem jednak, że do Anglii już nie chce mi się jechać i wolę być na drodze do domu niż znów z niej zbaczać. Moja znajoma była strasznie zawiedziona tym, że zmieniłem plany, no ale czasem dla dobra własnego warto to zrobić.

Jak wspominałem wcześniej, obrzeża stolicy Holandii opuściłem ze znajomymi współlokatorki Kuby, którzy podwieźli mnie okoo 50 km na zachód z samego rana dzięki czemu zdążyłem jeszcze zobaczyć Delft. Tego dnia na mojej drodze miała znaleźć się także Antwerpia i ostatecznie wieczorem Gent, gdzie miałem załatwiony nocleg przez CouchSurfing, ale brzydka, deszczowa pogoda sprawiła, że jechałem prosto do celu, gdzie czekał na mnie Dries, który postanowił zrobić pod wieczór wycieczkę po mieście dla grupki Włochów i powiedział, że jak dojadę to mogę do nich dołączyć!

wtorek, 4 marca 2014

Paryż

Z samego Gent do stacji benzynowej niedaleko granicy z Francją podwiózł mnie mój Couchsurfer i szczęśliwy, że o 11 stoi tutaj tyle TIRów od razu zabrałem się tradycyjnie do pytania jednego po drugim. Jako trzeci w kolejności byli Polacy no i po krótkiej rozmowie z nimi sytuacja się skomplikowała... była sobota, dowiedziałem się, że jednak nie wiadomo dlaczego jest weekendowy zakaz (który w mojej głowie obowiązywał tylko w okresie wakacji) i raczej nikt nie wyjedzie ze stacji do poniedziałku...

Ci co mnie znają, lub śledzą w miarę na bieżąco moje poczynania wiedzą, że:

RADOŚĆ KOSOSKIEGO = DROGAxPRĘDKOŚĆ

środa, 26 lutego 2014

"Raz na tirze, raz..."

Wiem, wiem każdy pewnie oczekuje zdjęć z ostatniej wycieczki, ale niestety najpierw zdecydowałem się podzielić z wami moją niewiarygodną podróżą do domu ze stolicy Francji, która zaczynała się można by powiedzieć nie tak jak powinna, a skończyła... przeczytajcie!

Była środa, mój piąty dzień pobytu w Paryżu. Czekając na informację od znajomej kiedy będzie bronić swoją pracę magisterską stwierdziłem, że sam napiszę i zapytam, bo termin pomiędzy 20 a 25 lutego zbliżał się wielkimi krokami, a wieści od niej żadnej. Po paru chwilach przyszła odpowiedź, że w piątek, na co odpowiedziałem, że bardzo mi przykro, ale jest to niemożliwe żebym dojechał na czas, może uda się zdążyć na wieczorną imprezę pożegnalną, bo następnego dnia wracała już na stałe do Brazylii.

wtorek, 18 lutego 2014

Delft

Od mojego przyjazdu do wyjazdu to co się działo można pominąć, bo moja egzystencja ograniczała się do odpoczynku, wychodzenia do sklepu i pisania listu motywacyjnego, który musiałem złożyć wraz z pozostałymi dokumentami w celu aplikacji o praktykę w Azji.

Po blisko tygodniu nic nie robienia, wreszcie zdecydowałem się wyjechać. Dużo do pokonania nie było, bo zaledwie 220 do Gent, po drodze miałem w planie zobaczyć Antwerpię i na ~16 dojechać do celu, ponieważ mój Couchsurfer zaproponował, żebym dołączył do grupy Włochów i razem z nimi zwiedził miasto.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Covilha - Amsterdam cz.2 - jestem!

Dzień szybciej niż przewidywałem, czyli 7/02 udało mi się pokonać dystans ~2000 km! Do stolicy Holandii łącznie dojechałem dziewięcioma stopami, przy czym ostatnie 100 km pokonałem trzema - najpierw spod Rotterdamu do okolic Hagi, później ciężarówką pod sam Amsterdam, a na koniec do "Amstel station" autem, z kierowcą który na moje głupie pytanie czy jedzie w kierunku stolicy, nie mógł odpowiedzieć nic innego jak "tak" i nie widząc opcji odmowy zgodził się mnie podrzucić!

Bilans wycieczki to 25 euro wydane na jedzenie i 10 euro pozyskane od przedostatniego kierowcy, który postanowił nagrodzić mnie za to w jaki sposób żyję, w szczególności był strasznie zachwycony tym, że jadę do Brazylii na mistrzostwa świata i że miał okazję mnie poznać.