sobota, 5 kwietnia 2014

Dzień 10. - "Bośnia taka nieprzyjazna"

W nocy ciągle szczekały jakieś psy, gdzieś tam z boku przechodzili ludzie, jakoś jednak bez problemów się obudziłem, na szczęście było jeszcze wcześnie i słońce nie grzało tak mocno co dawało nadzieję, że uda mi się złapać coś z "piekła" dopóki nie spalę się żywcem!

Jakąś godzinę później dotarłem do głównej drogi, gdzie do granicy z Chorwacją zostało z 40 kilometrów w linii prostej więc oczywistym celem na dzisiaj był Dubrownik. Pełen wiary, że się uda znalazłem miejsce gdzie chociaż połowicznie stałem w cieniu i czekałem... czekałem... a ten robił się coraz mniejszy, bo słońce szybowało z minuty na minutę coraz wyżej. Około 11 znalazłem drzewo, które idealnie mnie zakrywało i po raz kolejny odzyskawszy wiarę stałem wyprostowany, z kartką, kciukiem i uśmiechem na twarzy licząc na to, że coś mnie złapie... I jedyne co mnie złapało to wysoka temperatura - 44 stopnie w cieniu wystarczały, żeby sobie ugotować jajka i sprawiały, że czułem się jak dosłownie jak na pustyni, a mój organizm zaczął wysiadać. Począwszy od utraty sił, przez dekoncentrację do senności po kolejnej godzinie siedziałem pod drzewem już tylko udając, że coś łapię.

O 13 doczłapałem się do pobliskiej stacji, gdzie ruch był znikomy, a ona sama położona w złym miejscu - na szczęście z dobrymi ludźmi w środku. Gdy wszedłem do środka nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet słowa, jednak obsługa od razu podała mi wodę i kawałek ciasta i choć odmawiałem jedzenia to nie chcieli tego słyszeć. Później dali mi się nawet umyć, no i tak siedziałem w środku w klimatyzowanym budynku denerwując się, że mijają kolejne godziny a ja nie mogę nic zrobić... a wystarczy przejechać tylko parędziesiąt kilometrów żeby klimat się zmienił i był znośny. 

Wreszcie około godziny 17 podjechał kolejny kierowca. Początkowo nie chciałem pytać "bo i tak pewnie nie weźmie", ale jednak zdecydowałem podejść. Okazało się, że to Polacy. Uprosiłem, dojechałem 60 km do Kleku, gdzie wypoczywali. Od razu, choć byłem głodny, zabrałem się za "walkę" bo zostało jeszcze około stówy do upragnionego Dubrownika! Chwilę później podeszli do mnie ci sami ludzie i zaproponowali, żebym zjadł z nimi, początkowo jak zwykle odmawiałem, ale wreszcie się zdecydowałem, bo raz na jakiś czas warto zjeść coś innego niż bułka z czekoladą, czy salami. Dobrze też wypić zimne polskie piwo, które niestety trochę mnie zamuliło i po całej celebracji co prawda wróciłem na ulicę, ale zdecydowałem, że będę nigdzie nie jadę - w końcu jestem nad Adriatykiem... a ludzie płacą gruby hajs, żeby być tu, gdzie ja dojechałem za niecałe 100 złotych!

Zasolenie w Adriatyku jest tak ogromne, że momentami wydaje się, że przewyższa to w oceanach... po wyjściu i wyschnięciu człowiek pokryty jest taką ilością soli, że spokojnie mógłby chociażby posolić jajka ugotowane w bośniackim cieniu!
 "Dubrownika nie ma, ale też jest zajebiście!"
 tk


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz