piątek, 25 października 2013

Dzień 1. - dzieci szczęścia

Ach to uczucie, początek kolejnej podróży, znów na drodze, znów autostop, kolejne niewiadome - jaka będzie pogoda, w jakich miejscach będziemy spali, co się wydarzy, jakich ludzi spotkamy, co nas czeka w nieznanych nam jeszcze miejscach? Odpowiedzi na wszystkie pytania znaleźliśmy do wczoraj - więc teraz dla Was dawka emocji, które nas spotkały w trakcie. Wszystkie dobre i złe momenty i na koniec oczywiście film z tripa, więc do dzieła!

Obecny tydzień nazywa się "Recepcao ao Calorio" i jest to tydzień imprez, a co więcej wolnego od szkoły. W związku, że nie planowałem w tym roku, żadnych większych podróży ze względu na mój marny fundusz, byłem przekonany, że i w tym roku zostanę na "Latadę" - największe wydarzenie spośród wszystkich tego tygodnia. W mojej głowie tak bardzo zakorzeniła się myśl o nie wyjeżdżaniu, że nawet z Polski nie przywiozłem swojego namiotu. Dlaczego więc pojechałem, albo bardziej pojechaliśmy? Cóż, decyzja została podjęta w zasadzie błyskawicznie w pubie, kiedy poznawałem się z nowymi Erasmusami. Monika powiedziała, że chce spróbować autostopu więc jedziemy, szybko zaplanowaliśmy trasę i w zeszły piątek ruszyliśmy z Covilhi, żeby o tej godzinie (19:48) być już w Lizbonie, zaledwie po niecałych 4 godzinach od rozpoczęcia łapania stopa. I w zasadzie wyszło to szybciej niż autobus i 28 euro pozostało w naszych kieszeniach...
Kierowca wyszedł na chwilę do dentysty :D
Jeeedziemyyyyy!

Planowo wyruszyć mieliśmy o godzinie 14, jednak pewne komplikacje sprawiły, że się nam przesunęło i na trasie byliśmy około 16 z groszem. Pogoda nie rozpieszczała, bo po 5 minutach stania na drodze zaczęło leciutko kropić, jednak nasze dobre humory tego dnia były nie do popsucia i choć ja ciągle mówiłem, Monice, że śpimy dzisiaj pod mostem w Covilhi ta uparcie twierdziła, że dzisiaj jedziemy daleko - i miała rację! Po 15 minutach zatrzymał się nam Land Rover, państwo wewnątrz zapytali dokąd chcemy jechać i skończyło się na tym, że wylądowaliśmy w stolicy Portugalii! Wjeżdżamy nocą, 20 stopni i radość Moniki, coś w stylu - JEEEEEEEEEEEEEEEEST!!! JEEEEEEEEEEEEESTEEEEŚMYYYY W LIZBONIE !!!!! Co więcej tutaj mieszka nasz kolega Leo, który zaproponował nam nocleg w swoim domu pomimo, że wracał następnego dnia. W szampańskich nastrojach odnaleźliśmy "Rua de Mocambique", zostawiliśmy ciuchy i ruszyliśmy na miasto, które przywitało nas kilkoma oberwaniami chmury i długą, choć przepiękną burzą! I tak zamiast spędzić tam 2h wyszło, że wróciliśmy do domu ok 2 w nocy, czy nawet później, a następnego dnia trzeba było wcześnie wstać, żeby jechać na południe i dzięki szczęściu kontynuować naszą cudowną wyprawę - bo co by było gdybyśmy w takiej ulewie spali w naszym malutkim namiociku i już pierwszego dnia przemoczyli wszystkie ciuchy?

Taka sytuacja też miała miejsce, ale o tym będzie później!

Kogut - symbol Portugalii
Kogut - symbol Portugalii :D
Lizbona, Lizbona, LIZBONA!
Widok z naszego Penthouseu
***
Następny wpis o tym, dlaczego dwoje inżynierów to nie jeden i "Engineer Team" nie dał się tak łatwo podejść jak natura chciała ;)
***

tonykososki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz